NewsTech

Szamanizm komputerowy. Jak dziś rozumiemy nasze maszyny?

Szamanizm komputerowy. Jak dziś rozumiemy nasze maszyny?

Gdy ktoś w społeczeństwie pierwotnym miał problem, szedł do szamana. Ten gadał z duchami, czynił jakieś dziwne czary, a następnie – teoretycznie – załatwiał sprawę. Dzisiejszy świat technologii tak naprawdę niewiele różni się od tamtego. Jeśli mamy problem z komputerem, też szukamy szamanów.

Komputer Gamingowy

Nie wiedzieć czemu przestał mi działać głośnik BlueTooth, który podłączam normalnie do gniazdka dźwiękowego w komputerze stacjonarnym. Podejrzenie: znikł, bo w wyniku pewnych problemów musieliśmy (z kolegą przez TeamViewera) odinstalować wszystkie sterowniki dźwięku i zainstalować je ponownie. Tym samym znikł panel zarządzania Realteka, który teoretycznie powinien się znaleźć w Windowsie 10 jak tylko reinstalowałem sterowniki Realteka. Owszem, jest całe multum tematów w Google, które opisują podobny problem (wystarczy zresztą zacząc frazę "realtek hd audio manager" i od razu pokazuje się "missing"), ale rozwiązanie nie zostało znalezione. I tak sobie siedzę obecnie, piszę ten tekst, słuchając muzyki przez słuchawki, których normalnie używam do grania. Pół biedy, że to w miarę dobre Razery, ale też sprawiały mi kłopoty, w wyniku czego trzeba było zainstalować (niepotrzebnie) oprogramowanie Razera oraz przemielić wszystkie sterowniki i kontrolery dźwięku. Przychodzi zatem niespodzianie taka refleksja, że coś się w człowieku pozmieniało, coś się człowiekowi już nie chce grzebać, a co więcej: że pecety wciąż cierpią na te same dolegliwości, co lata temu. I jeszcze jedno: obecnie możemy czuć się jak wyznawcy religii pierwotnych. Potrzebujemy szamanów, a i oni nie zawsze przywołają ten deszcz czy pogadają z duchami, żeby się klucze znalazły.

Tęsknię zarówno za czasami, kiedy byłem dzieckiem i ogarnianie arkanów np. ręcznego ustawiania próbkowania karty dźwiękowej do każdej gry z osobna (w DOS-ie) było naturalne jak oddychanie, jak i tęsknię za czasami, gdy miałem firmowego MacBooka Pro i mogłem mieć centralnie gdzieś wszelkie problemy z komputerem, ponieważ sprzęty Apple są dla idiotów i nie da się ich popsuć. To znaczy - na pewno się da, ale mnie się nigdy nie udało. Gdy jednak człowiek ma te 10-12 lat, poznaje komputery i wszystko go ciekawi, z tej ciekawości zaczyna uczyć się programowania, szperania w sprzęcie, ba, kodu maszynowego (konia z rzędem temu, kto dziś potrafi zrobić coś w Assemblerze - bo i po co?) i tak dalej. Świat otwiera się miriadami możliwości. Ale gdy przeskoczymy o mniej więcej dwadzieścia lat do przodu, to już jednak jest pewien problem. Najbardziej przykre w dorastaniu jest to, że nagle zaczyna nam brakować na wszystko czasu. Nagle czujemy, że mamy tyle rzeczy, tyle "tasków" czy "questów" do wykonania każdego dnia, że po prostu nie mamy już możliwości wrócić do dawnych zainteresowań. Wydatnie przeszkadza w tym praca, obowiązki rodzinne, dzieci, koty, sprzątanie czy cokolwiek innego. Powoli nadchodzi to miażdżące uczucie, że kiedyś mieliśmy jakimś cudem czas na wszystko, a teraz tego czasu już nie ma.

Komputer Gamingowy

Dopóki nie siedzimy w tym cały czas (a ja i wiele innych osób nie siedzi), nagle zaczynają nam umykać arkana sprzętowe, przestajemy się coraz bardziej interesować hardware'em, zaczynamy skupiać wyłącznie na czymś, co można nazwać pakietem zdolności klienta końcowego. Wkraczamy w sferę tego, o czym dowcipkują moi znajomi admini, helpdeskowcy i informatycy - ot, komputerowego analfabety, idioty, który potrzebuje specjalisty nawet do reinstalacji Windowsa.

Komputery dla większości osób to przecież od dawna sprzęty z pogranicza czarnej magii. Obecnie informatyk, tzw. "komputerowiec" czy zwykły gość od helpdesku w danej korporacji jest swoistym szamanem, człowiekiem, który jest łącznikiem pomiędzy zawikłanym światem zer i jedynek, a człowiekiem, który po prostu potrzebuje napisać coś albo narysować na swoim sprzęcie. Gdy dorastaliśmy, zrozumienie tych prawideł nie było na pewno łatwe, ale... obsługa komputera miała znacznie wyższy próg wejścia, więc siłą rzeczy podłapywaliśmy bardzo dużo technicznych niuansów przy okazji uruchamiania nawet najprostszych programów. Obecnie obsługa sprzętu komputerowego jest bardzo łatwa - usprawniają owo "user experience" nie tylko sprzęty Apple, ale (wreszcie!) i systemy Microsoftu z Windowsem 10 na czele. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy próbujemy cokolwiek pogrzebać w takim komputerze i to nawet nie na zasadzie podłączenia czegokolwiek do jakiegokolwiek gniazda, ale właśnie rozwiązania jakiejś kwestii ze sterownikami czy konfliktującymi się programami. Ot, przykład: przez pewien czas non stop wyrzucało mnie z gry "Overwatch", w którą gram codziennie. Co więcej, zdarzało się, że moje zwykłe 90 klatek na sekundę przez moment stawało się żałosną piętnastką, a po sekundzie wszystko wracało do normy. Spędziliśmy z kolegą kilka ładnych godzin grzebiąc we flakach Windowsa i odkryliśmy, że gra była w konflikcie nie z aplikacją Nvidii (i tzw. shadowplay), nie ze sterownikami, a... z natywną aplikacją Windowsa i Xboksa, która umożliwiała nagrywanie rozgrywki. To powodowało i zacinki w grze, i wyrzucanie do pulpitu. I bądź tu człowieku mądry bez szamanów albo przynajmniej podstawowej intuicji religijnej w świecie krzemu i chłodzenia azotem.

Kable

Jest taki stary dowcip o tym, że gdy zepsuł się samochód, to informatyk radzi, by wysiąść i wsiąść ponownie. My z kolegą zażartowaliśmy sobie, że odkładamy rozwiązanie mojego problemu do jutra - ot, przez noc może samo się naprawi. Nie zgadniecie. Naprawiło się. Może nie głośniczek, ale przynajmniej słuchawki. To ja poczekam jeszcze jeden dzień na ten deszcz.